Podświetlone na zielono są artykuły o religiach i islamie, zadziwiająca tamtego przedednia liczne.
Plan ściśle co do zamachów na USA powstał oczywiście późno, być może dopiero za Jana Pawła II. Nie można było już np. w poprzednich stuleciach, 1801-1900, przewidywać, że tak kluczową rolę odgrywać w świecie będą USA. To się okazało dopiero później, choć na to się zanosiło. Pamiętajmy o wątku amerykańskim w personaliach "Piotr N." (PN) — przecież Thomas Paine to ten, co tak pisał o Biblii, jak mało kto w jego czasach, a zarazem był to rewolucjonista francuski i amerykański, jeden z ojców założycieli USA (wspominam o tym przy okazji Nietzschego np. na "liście doborów po nazwisku", czyli inaczej: na podstronie "ludzie wykreowani przez grupę watykańską", a z drugiej strony też na forum przy omawianiu XIX-wiecznych początków afery w, jak się zdaje, papiestwie). USA jako cel ataku były zatem, być może, od początku opcją preferowaną, choć nie przesądzoną.
Na marginesie mogę tu jednak dodać, że data zamachów: 11 września 2001 r. była dobrana prawdopodobnie już w 1918 r., a może już w 1872 r. (w każdym razie lata 70-te XIX w. to swoją drogą czas planowania mych przodków i ich dat narodzin i zgonu, patrz tekst na różowo w specjalnym wpisie na forum.nielegalnie.pl), jednakże może jeszcze nie jako zamach na Amerykę, bo to jeszcze wtedy nie było jasne (Stany mogłyby przecież nawet potencjalnie upaść do tego czasu), tylko jako jakaś opcja: "o, a tę datę rezerwujemy — wtedy może będzie coś ciekawego". Mianowicie dochodzi w tej dacie do gigantycznego podwójnego zbiegu okoliczności, przy czym jeden z tych 2 równocześnie w dacie tej występujących zbiegów okoliczności sięga 1918 r. Po pierwsze: tak ustawiona data zamachu przypada na 1300-ny (tysiąc trzechsetny) od końca dzień życia (przyszłego wówczas) polskiego papieża (jak wiadomo np. z dzienniczka siostry Faustyny: planowano go najpewniej już za Piusa XI, czyli w latach 1922-1939, a zupełnie wyraźnie już za jego następcy, kiedy to doszło do jego pierwszych awansów oraz spotkania z prymasem Hlondem u progu kapłaństwa). Tymczasem nasz papież Jan Paweł II musiał mieć pontyfikat w tych datach, tj. początek musiał przypaść 16. października 1978 r., a koniec powinien przypaść 2. kwietnia 2005 r. (planowano więc samobójstwo: stąd też można wnioskować, że osoba, która zostawała papieżem, była już wstępnie upatrzona jako ateista), gdyż tak wynika z rozwiązania układu 2 równań, jeśli chce się uniknąć skrajnie nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności. Schodzą się w nim 2 warunki: po pierwsze pontyfikat trwał 9666 dni (666, czyli liczba szatana, a zarazem 966 jako rok chrztu Polski... śmierć papieża to początek antychrystianizacji?...), po drugie data końcowa przypada 2 lata i 2 dni po dacie 222 × 3, tzn. 222003 (2.2.2003, drugi lutego 2003 r.), jako że x pisane przypomina dwa zera pisane zupełnie bez odstępu między jednym a drugim, wystarczy tylko to zaokrąglone x pisane domknąć (żeby nie były dwa półkola złączone w pewnym punkcie środka, tylko dwa koła). Wyjaśniałem to już w specjalnym wpisie na forum, przytaczając jeszcze dodatkowe argumenty upewniające o samobójstwie; szkoda tu na to czasu i miejsca. Trzeba natomiast uzupełnić ten temat co do zamachów na WTC. Skoro 1300 to taka szczególna liczba w setkach, bo 13 kojarzy się z pechem ("czy Polacy mają jakieś przesądy? jakie znacie polskie przesądy?" — "yy... no, na przykład, że 13-ka jest pechowa"), niefortunnym trafieniem, to oczywiście zamach nie zdarzył się w przypadkowym dniu, ale dobranym. Skoro jednak zarazm przypada to równo 2 miesiące po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zaś daty pontyfikatu były niejako na sztywno ustawione i musiały takie być (w miarę możliwości, o ile się uda), co wynika z właściwości i wyglądu samej daty końcowej oraz z długości trwania pontyfikatu w dniach, to oznacza, że ośrodkiem swobody, który można było dostosowywać, jest tu raczej ta data odzyskania niepodległości. Zgadza się to zresztą z koncepcją, prezentowaną na liście doborów po nazwisku oraz liście ofiar "grupy watykańskiej", że I wojna światowa była chyba specjalnie wywołana z myślą o tym, że zabito pewnego katolika, z tym, że ten arcyksiąże Ferdynand to niejako symbolicznie tutaj był wykorzystany, podobnie jak Słowianie bałkańscy, podczas gdy prawdziwy sporo nawet ważniejszy problem to była kwestia polska. I Polska też niewątpliwie, uwzględniając tu liczbę korzystającej na tym ludności oraz konsekwencje wojny, wyszła na wojnie najlepiej spośród różnych narodów Europy. Patrząc na postaci typu Piłsudski czy Paderewski, ich wyraźne związki z Watykanem, zaprezentowane tutaj w 2 poprzednich odnośnikach, które można sobie kliknąć, ta teoria wydaje się rozsądna (pamiętajmy, że to podobno rząd Serbii zorganizował zamach na arcyksięcia — a więc, w każdym razie, rząd; podnoszono pewnie niebezpodstawnie takie zarzuty, coś pewnie było na rzeczy). A zatem w każdym razie 11. listopada jako data odzyskania niepodległości pasuje do 11. września w ten sposób, że jest to ta sama data przetransformowana jedynie na zasadzie +2 (tj. tutaj na zasadzie: "dodać 2 miesiące"). O powszechności stosowania tej zasady w grupie watykańskiej pisałem już w odpowiednim wpisie na forum, który polecam (można tu kliknąć), z tym, że przykłady jej stosowania są dosyć nowe i pochodzą z XX czy nawet XXI w., typowo więc nie wcześniej niż z czasów Jana Pawła II. Są jednak pojedyncze starsze przykłady, zaś najstarszy to uczynienie (przez króla pruskiego Fryderyka) ojca Nietzschego pastorem w Rocken: już w 1842 r., 2 lata przed narodzinami filozofa Fryderyka Nietzschego, noszącego zresztą imię po tym królu. W każdym zaś razie to, że mamy tu okrągłe 2 miesiące od daty odzyskania niepodległości przez Polskę do świetnie pasującej na jakiś ważny zamach, jakieś ważne zdarzenie, daty, jest wyjątkowo nieprawdopodobne i nietypowe. Tylko raz na 30-31 przypadków (bo tyle dni mają miesiące) zdarza się, że trafia się odległość w całych miesiącach, bez żadnych dodatkowych czy brakujących dni: równo X miesięcy. To bardzo rzadkie i prawdopodobieństwo trafienia w coś takiego wynosi ok. 3,3%. A zatem, znowu, aby uniknąć przyjmowania wyjątkowo nieprawdopodobnego przypadku losowego trzeba tu założyć, że datę odzyskania niepodległości odpowiednio skalkulowano, by się z tym zgadzała. Wskazuje to na to, że myśl o jakimś zamachu, jakimś ważnym wydarzeniu 11. września 2001 r., sięga 1918 r., a zarazem: że papiestwo było na tyle ważne w tamtej wojnie, że aż datę jej końca (mniej więcej pokrywającą się z tą datą 11. listopada) mogło wyznaczać. Teorie więc o tym, że zupełnie straciło na znaczeniu wskutek braku państwa, należy włożyć między bajki; jak już pokazałem w tekście na różowo we wspomnianym wpisie na forum o XIX-wiecznych początkach afery w papiestwie — papiestwo samo chyba sprowadziło kres na swoje Państwo Kościelne, który to kres (przypieczętowany tym, że Rzym stał się stolicą nowego państwa świeckiego) przypadł równo 200 lat po roku, w którym namalowano pewien trafnie wpisujący się w to obraz niejakiego Netschera, malarza będącego zresztą chyba pierwowzorem Nietzschego. Natomiast można tu pójść jeszcze dalej, ponieważ z jednej strony data 11. listopada musiała w takim razie zostać dobrana, ale z drugiej strony ona sama w sobie jest świetna, bo to same jedynki. 1-1-1-1, czyli 11-11, czyli jedenasty listopada. W takim przypadku, jeśli zarazem mamy zbieżność z 11. września i zbieg okoliczności wewnętrzny, związany z wielką trafnością samej daty 11.11, trzeba szukać jeszcze starszej genezy obu tych wymysłów; wymyślono je wybierając spośród różnych dat tę, która będzie miała taką fajną zbieżność. Będzie jakiś papież z Polski o ładnych datach pontyfikatu, które już sobie planujemy, będzie wojna o Polskę, którą już sobie planujemy (porównajmy: encykliki Leona XIII, papieża z ostatnich dziesięcioleci XIX w. — jedna "o sytuacji Kościoła w Polsce", którą się bardzo jak widać przejmował, po czym zaraz jakaś Militantis Ecclesiae o Piotrze Kanizym [ja się nazywam Piotr K. Nizy..., czyli Niżyński])... W związku z tym wszystkim możliwa do wykorzystania będzie data o 2 miesiące wcześniejsza od 11.11. A zatem dwójka, przesuwanie o 2, się nadaje. Jeśli to faktycznie tak rozumowano, to dla uniknięcia wielkiego zbiegu okoliczności trzeba tu przyjąć, że już w 1872 r., gdy czyniono pastorem ojca Nietzschego dziwnym trafem na 2 lata przed narodzeniem się tego filozofa, już była w głowie koncepcja przesuwania dat o 2. Inaczej mamy po prostu dziwny zbieg okoliczności, wielce nieprawdopodobne trafienie (np. tylko 10%, czyli na 90% nie trafią) akurat przy czołowych obszarach zainteresowań papiestwa w ramach jego zakulisowych intryg. A takich hipotez chcemy uniknąć; "nie ma przypadków" jest tu podstawowym punktem wyjścia w rozumowaniu. Na koniec powtórzę, że idea, iż już w latach 70-tych XIX w. planowano mych przyszłych przodków, została praktycznie udowodniona (również właśnie takimi metodami numerologicznymi i przez odwołanie się do metodologii polegającej na unikaniu wiary w skrajnie nieprawdopodobną zbieżność przypadkową) we wspomnianym wpisie na forum o XIX-wiecznych początkach afery. A zatem wszystko się zgadza. To wtedy snuto takie dalekosiężne plany na przyszłość, nie tylko o mej rodzinie, ale i o papieżu z Polski, o odzyskaniu niepodległości przez Polskę i o opcji w postaci daty 11.09.2001 r. (co następnie stało się, za czasów Jana Pawła II, datą zamachu na World Trade Center i Pentagon — w tle jest tu niewątpliwie temat tajemnicy biznesowej i państwowej, i artykułu 13 Konstytucji RP, który specjalnie chyba z myślą o tym dodatkowo wyposażono w gwarancję prawnej jawności struktur i członkostwa wszelkich działających w państwie organizacji).
Zauważmy, że — jak wskazałem np. na liście doborów po nazwisku (alias "Ludzie wykreowani przez grupę watykańską") — Graham Bell tworzył (zresztą nie jako pierwszy) i patentował telefon, jak się zdaje, być może m. in. z myślą o przekazie podprogowym, a w każdym razie w papiestwie była już wtedy pewnie taka myśl, na co wskazują pewne aluzyjne poszlaki związane z obszarem zainteresowań samego Bella. A tymczasem to też przypada na te lata 70-te — rok 1871. A zatem można spodziewać się, że już w roku 1870 albo nawet trochę wcześniej papiestwo było przestawione na niewiarę i planowało te wszystkie afery i mordowanie mych przyszłych przodków, i stosowanie wobec nich przekazu podprogowego (co pomagało w tym, by dzieci rodziły się w odpowiednich dniach).
Kolejne poszlaki na wspomnianą okoliczność, że już na początku lat 70-tych XIX w. było sporo zaplanowane, można znaleźć w humorystycznych tytułach encyklik ówczesnego papieża Piusa IX (w każdym razie: na płaszczyźnie aluzyjnej czytanych). W 1872 r., 30 lat po tym, jak ojciec Nietzschego zostawał pastorem, i w roku debiutu tego filozofa (książką "Narodziny tragedii z ducha muzyki", miała tam jeszcze jakieś inne podtytuły) encyklice nadano tytuł Costretti nelle — Polakom to się skojarzy z... kośćmi. Kosteczkami (słuchowymi może? nelle = w, czyli "w kosteczkach"...). A zatem: najpierw Polak. To od polskości się sprawa zaczyna. Następnie w roku +2, czyli w roku 1874 (wydano wtedy Niewczesne rozważania Nietzschego, ich pierwsze 3 tomy, które później zrecenzował niejaki Hoffmann, kojarzący się z papieżem, w gazecie) encyklika miała tytuł — brzmiący już dużo bardziej międzynarodowo, bo kojarzący się z językiem angielskim — również jak gdyby o trumnie (z autentycznym znaczeniem po łacinie to wprawdzie nie ma nic wspólnego): Gravibus ecclesiae (proszę porównać z Militantis Ecclesiae następnego papieża, Leona XIII, z 1897 r.! o św. Piotrze Kanizym, podczas gdy ja jestem Piotr K. Nizy...nski). Skoro GRAVIBUS w tytule, to spójrzmy na ang. grave = grób. Trumna Kościoła ten Nietzsche (opublikował wtedy swe "Narodziny tragedii"), zupełnie jak wcześniej 200-lecie Netschera dla Państwa Kościelnego... Transformacja na zasadzie +2 to niewątpliwie ta grupa... widać, że nie pudłuję, szukając już tak wcześnie genezy myślenia kategoriami numerologicznymi "plus dwa". Jeśli zaś ktoś ma tu jeszcze wątpliwości, że Nietzschego wykreowali papieże, to niech łaskawie spojrzy na ostatni punkt w tekście na różowo ze wspomnianego wpisu na forum o XIX-wiecznych początkach afery z mordowaniem. Przytoczyłem tam bardzo mocny argument, dotyczący powiązań między różnymi postaciami wylansowanymi przez domniemaną grupę watykańską. Jednakże już choćby po tych tytułach encyklik to doskonale widać. Co ciekawe, ten papież Pius IX co roku piszący nawet po kilka encyklik nic nie wydał w roku 66 oraz... w roku 1876, gdy Graham Bell opatentował telefon. Aż zamilkł od tego. Ten rzekomy brak udziału papieża w tym wydarzeniu, owo milczenie i niesłyszalność — nieistnienie dźwięku — to oczywiście lipa. Kojarzy się to więc słusznie z przekazem podprogowym. W każdym razie bardzo to dziwne, że akurat w tym roku papież żadnej encykliki nie wydał, podczas gdy zawsze w każdym innym było ich przez całe lata i nawet jeszcze później jedna lub kilka.
Co do wspomnianej encykliki "Gravibus Ecclesiae" to chciałbym tu jeszcze jedno wyraźnie podkreślić: że angielszczyzna bynajmniej nie była nigdy oficjalnym językiem Stolicy Apostolskiej. Wręcz przeciwnie, jest tu jakiś wyraźny dysonans i odstawanie od wiekopomnej tradycji. Widać tu więc symbol jakiejś zmiany, jakiegoś "przejścia na nowe, mające wielkie perspektywy rozwiązania" (przecież potężne wtedy było Imperium Brytyjskie, a także USA), przy czym z owym "przejściem na nowe i mające wielkie perspektywy rozwiązanie" wiązała się tutaj... mogiła (ang. grave), grób Kościoła. Niewątpliwie więc, podsumowując te 2 rzeczy, pasuje to jakoś do problemu nieba kosmologicznego; wiarą w to niebo przesycona jest przecież Biblia, w tym Nowy Testament (p. np. tutaj: www.bandycituska.com/niebo.html, a także — co do tego, że Nietzsche, zresztą filolog od Greki, znał dobrze ten problem — http://bandycituska.com/nietzsche.html). Jeśli więc uznać to za najprawdopodobniej nieprzypadkowe, za aluzję, to byłoby to bardzo mocnym potwierdzeniem (i tak już prawdopodobnej) hipotezy, że w kontaktach z Nietzschem, do których doszło przede wszystkim za pośrednictwem uczelni, tj. jego alma mater — która zrobiła z niego za młodu profesora i która pouczyła go, że kariera filozofa i współpraca z wydawnictwami stoi przed nim otworem, i że niech pisze jako ateista i polemizuje z religią, a pierwszą książkę niech nazwie Narodziny tragedii, bo w Watykanie jest pewien spisek z zabijaniem z tym związany (słyszał też pewnie o jakichś polskich korzeniach, może nieprecyzyjnie... chodzi tu o Słowackiego, pisałem o tym w liście doborów po nazwisku) — wspomniano mu też pewnie o tym, by jednego się wystrzegał: ostrego atakowania wprost religii za to, że ma problem z kosmologicznym niebem. Bo to jest nie do pogodzenia z popularyzowaniem takiej filozofii. Po prostu, widocznie, zdaniem tego papieża, grozi poważnym problemem. Ktoś Nietzschemu chyba powiedział, może jacyś koledzy z uczelni, którzy go wciągnęli w pisarstwo filozoficzne (m. in. powiedziano mu pewnie w rozmowie na uczelni, że ma kontrakty z wydawnictwami gwarantowane, ale niech debiutancką książkę nazwie "Narodziny tragedii", bo w Rzymie u papieża tego typu zabijanie — że fatum wisi nad człowiekiem od urodzenia — planują, jest tam obecnie ukradkowo głębokie zepsucie, a poza tym już w Polsce był jakiś wielki pisarz narodowy i on też taką książkę zrobił; chodzi mi tu o Genezis z ducha Słowackiego, też przecież człowieka grupy watykańskiej) — powiedziano, że jeśli tutaj będzie przeholowywał, to grozi szpital psychiatryczny. Słowo honoru! Znam sporo jego książek, omówiłem to szerzej na forum, do którego jest odnośnik na www.bandycituska.com pod tym opisowym nagłówkiem na temat mojej osoby — jest tam link "XIX-wieczne początki tej afery" i na forum w pierwszym wpisie w wątku jest ta cała historia w głębi tamtego wpisu wyliczona w kolorze różowym. Taka jest tajemnica tego filozofa; z góry go wtajemniczono w to, jaki jest największy problem z chrześcijaństwem zdaniem papieża, on sam może tak bardzo by się tym nie interesował, jednakże nie mógł o tym pisać wprost, bo spotkał się wręcz z groźbą (podczas wstępnego ustalania swej przyszłości jako filozofa z uczelnią, na jakiejś tam rozmowie; patrz wpis na forum o genezie obecnej afery sięgającej XIX w.). Takie to zresztą metody Watykan stosował i później: lansowanie myślicieli, którzy niby mu szkodzą, ale tak właściwie to Kościół wychodzi jeszcze mocniejszy z takiej próby [przykłady: Jean Paul Sartre w XX w., notabene znany libertyn – partner feministki i zwolenniczki filozofii równości płci "Gender", który zresztą "oczywiście" w takiej sytuacji – i wobec postępów Watykanu w dziedzinie psucia informatyki, fizyki w kwestii wolnej woli, patrz tutaj: www.bandycituska.com/ofiary.html oraz na liście doborów po nazwisku – wierzył w wolną wolę, bo ten ekspert od filozofii pierwsze słyszał, że jest jakiś problem pt. "dylemat determinizmu", pisał natomiast jakieś rozwlekłe wypociny o tym, jak to wolność Boga wyklucza wolność człowieka i odwrotnie, to tak chyba trochę wchodzi na temat dylematu, ale zupełnie innym językiem jest wyrażone, ponadto jakieś tam argumenty wynikłe ze złej koncepcji Boga podnosił, pozbawionej tzw. kenozy, doskonale znanej w teologii; tym niemniej zyskał on ogromną sławę, podobnie Heidegger, znany z niewiary, podobnie sławę zyskała Ayn Rand: dziwnym trafem będąc, w etyce, w temacie której wydała książkę The Virtue of Selfishness... "okaleczoną", niejako "wykastrowaną" wersją Nietzschego. To mówi samo za siebie. A owa Rand jest to osoba grupy watykańskiej, jako człowiek dobrany po nazwisku do złej sprawy; podobnie pan Jean Paul ewidentnie był trafnie dobrany po nazwisku, co jest totalnym standardem w tej grupie (i dotyczy też Nietzschego), bo inicjały przyszłego papieża "Jan Paweł" wynikające z personaliów Józef Piłsudski, a wcześniej Józef Poniatowski, były i tak już dawno ustalone]. Bardzo silną poszlaką na te zakazy zawartą w jego własnych słowach jest słynny fragment "Człowiek oszalały" (125), gdzie co rusz można odnaleźć aluzje do Kosmosu i kosmologii. Jakże on by mógł wpaść przypadkiem na temat swej przyszłości?... Widać więc, że cała ta jego "choroba psychiczna" to najprawdopodobniej mistyfikacja królewsko-papieska. Zabiła go też później siostra (zabito też jego kolegę), o czym wspominam na liście ofiar grupy oraz we wpisie na forum o XIX-wiecznych początkach afery. Najprawdopodobniej nietzscheańskie hasło "Gott ist tot" (Bóg umarł) — zastosowane przez niego po raz pierwszy w Wiedzy radosnej z 1882 r. (zauważmy, wiedzy, czyli to jest sprawa nauki), ale wyraźniej postawione jako kwestia w Tako rzecze Zaratustra już we wstępie tej książki — przyszło mu na myśl właśnie za sprawą wspomnianej sytuacji: polegającej na tym, że z jednej strony to podobno papiestwo go zaplanowało sobie na filozofa ateistycznego, ale kierowano pogróżki, jak gdyby bardzo bano się jednego jedynego tematu, i że z drugiej strony wydano w 1874 r. encyklikę "Gravibus Ecclesiae" (tytuł jak zwykle to pierwsze słowa tekstu, tutaj znaczą one coś w rodzaju "Najpoważniejszy Kościoła ..."). Grób Boga, grób Kościoła — z czym się wiąże, co tu jest największym niebezpieczeństwem (proszę kliknąć, by zobaczyć cytaty z tymi "największymi"; także Schopenhauer uważał chyba niebo kosmologiczne, podając ten temat w zawoalowanej postaci, za "jeden z 2 najważniejszych problemów filozofii wieków średnich i nowszych": wstęp i rozdz. IV)? Nietzsche odgadł to, zapewne sugerując się nieco tym, że go pouczano, o czym ma nie pisać i co za to grozi, i zawarł odpowiedź w tymże samym wstępie Tako rzecze Zaratustra (raptem kilka stron on ma), tylko że w zawoalowanej-zakamuflowanej formie. Jak rozmawia ten tytułowy prorok na szybko z linoskoczkiem, który spadł i umiera, jak przekonuje chcąc go odwieść od lęku przed śmiercią i od wiary w Boga? Jaka tu jest na to najszybsza metoda i najbardziej się nadająca do powszechnego stosowania? "Nie ma[sz] tych rzeczy, o których mówisz: nie ma diabła i nie ma piekła", jak gdyby jakieś wnioskowanie: "Nie ma diabła, więc nie ma piekła" (i dalej: "Dusza twa umrze prędzej jeszcze niźli twoje ciało, [po]zbądź [się] więc lęku"). Oczywiście też jest to jakiś argument przeciwko religii, że łatwo w te rzeczy (a więc w pierwszej kolejności: w diabła) nie wierzyć, bo tak jakoś na co dzień nigdzie ukrytej inteligencji nie obserwujemy i to się non stop potwierdza, że jej nie widać, a wszystko zdaje się dziać prymitywnie przyczynowo-skutkowo. Tym niemniej pełna moc i znaczenie tego argumentu, jakże potężnego w skali masowej, popkulturowej, odsłaniają się, gdy wszystko się w nim odwróci: kolejność i słowo. Dziwnym trafem się wtedy odsłaniają — to raczej nie jest przypadek, tylko zamierzona aluzja (porównajcie: Poza dobrem i złem, pkt 37). Zamiast "nie ma diabła i nie ma piekła" wychodzi wtedy "nie ma nieba i nie ma Boga". Taki tu jest podtekst. W tym samym wstępie jest — trochę sarkastycznie, prawda? — o tym, że... "Czyżby to było możliwe! Wszak ten święty starzec nic jeszcze w swem lesie nie słyszał o tem, że Bóg już umarł!". Aluzja do papiestwa wydaje się czytelna. Nie sądzę, że tu jakiś spisek był, że koniecznie mu to podrzucali (podrzucić to mu mogli temat tancerzy... patrz wpis na forum o XIX-wiecznych korzeniach afery): mógł samodzielnie na ten temat, ściśle tak nazwany lub chociaż w zakamuflowanej postaci tak nazwany, "śmierci Boga z powodu problemu nieba" wpaść interesując się po prostu obfitym pisarstwem papieża (i umiejąc je właściwie zinterpretować), jako że papież co rusz jakieś encykliki wydawał. Początkowo zaś (w rezultacie samej tylko jednej rozmowy z kimś tam, kto mu pomógł wybrać ścieżkę kariery) mógł to lekceważyć lub uznać za niepewny argument. Wydaje się, że w tamtych czasach, gdy oczywiście nie było telefonów komórkowych ani nawet zwykłych, a listy to się niezbyt nadawały do stosowania, skoro tak jak Nietzsche jeździło się po świecie i ciągle zmieniało miejsce pobytu, raczej należy wykluczyć jakieś stałe bycie w kontakcie i spiskowanie z wrogiem za pośrednictwem jakiegoś stałego znajomego-posłańca o tym, co też by tu napisać w książkach. Po prostu wyczytał on ten temat między wierszami, "z pierwszej ręki". W ogólności zaś na pewno znał go i tak, nawet jeszcze przed tamtą rozmową "na uczelni", jako że to się mieści w dziedzinie specjalizacji filologów klasycznych (zawód Nietzschego): oni czytają po grecku, dokładnie, całe książki, a Nowy Testament (włącznie z tymi, niekiedy bardzo haniebnymi, listami św. Pawła, ale nie tylko) przecież po grecku spisano. Polecam jeszcze raz te strony www.bandycituska.com/niebo.html (o niebie w Biblii) i www.bandycituska.com/nietzsche.html (o tym, że Nietzsche w ogólności świetnie znał temat), jeśli ktoś chciałby sprawdzić te tematy.
Kolejnym dowodem na temat przebiegu rozmowy filozofa-bohatera skandalu z jego mocodawcą, o której tu wspomniałem (tak zupełnie na marginesie i abstrahując od WTC), może być następujący fragment z Nietzschego (rozdział "Istota religijna" z książki "Poza dobrem i złem"; pisałem na ten temat też w historii XIX-wiecznych początków afery z zabijaniem, Piotrem Niżyński i z Nietzschem, a w swej żartobliwej autobiografii Nietzsche cytował ślady autentycznej korupcji w prasie, takiej w stylu współczesnym, oraz pogróżek, no i przy okazji tam też temat nasycony jest aluzjami; proszę zobaczyć, jak prasa nazwała tę książkę Poza dobrem i złem!): "53. Po cóż dziś ateizm? – »Ojciec« w Bogu gruntownie obalony; tak samo »sędzia«, »nagradzający«. Takoż jego »wolna wola«: nie słyszy — a gdyby słyszał, to i tak nie potrafiłby pomóc. Co najgorsze: wydaje się niezdolny, by się wyraźniej wypowiedzieć: czy jest niejasny? – Właśnie w tym wykryłem przyczynę upadku europejskiego teizmu[!! hurra, zapraszamy do ateizmu! jak fajnie!], na podstawie wielu rozmów, pytając, nasłuchując; wydaje mi się, że instynkt religijny wprawdzie potężnie się rozrasta — ale że właśnie z głęboką nieufnością odrzuca teistyczne zadowolenie." Oczywiście Nietzsche, jak stanowczo zasugerował we wstępie do Tako rzecze Zaratustra, za najlepiej generalnie w skali masowej działający argument przeciwko teizmowi uważał, powtórzę, argument nieba kosmologicznego jako fundamentu wiary starożytnych i w ogóle całego Kościoła (w tym, jak by wynikało z różnych cytatów, najwyraźniej też wiary samego Chrystusa; nawet i w apokryfach jest to poświadczone, np. w generalnie świetnie pasującej do innych Ewangelii Tomasza). Szczególnie niepokojące jest owo sformułowanie, brzmiące jak koronny najgorszy argument (ale jakiś dziwny i trudny do pojęcia): "nie słyszy — a gdyby [nawet] słyszał, to i tak nie potrafiłby pomóc" — po czym zaraz następuje aluzja do, jakże trafnego tutaj, bo właśnie też przeciwnego Prawdzie, tematu "Nietzsche sam" ("wydaje się niezdolny, by się wyraźniej wypowiedzieć... cóż za skandal"). Oczywiście, jeśli się weźmie pod uwagę, kto wylansował Nietzschego ("grupa watykańska" — papieże), to już staje się jasne, o kogo tu chodzi... To jest fragment ironiczny, trzeba go więc tłumaczyć na odwrót, tak jak i tamto we wstępie Zaratustry: ja bym to tłumaczył tak: KURCZĘ, ONI TE SŁOWA MOŻE ODBIERAJĄ... a gdyby odbierali, to "jak cholera" nie byliby w stanie pomóc religii... (napisano oczywiście odwrotnie, ale to zrozumiała ironia; zarazem jest tu ukryty ważny problem filozoficzny, bo kwestia wpływu Boga na historię: kwestia zdolności, by wywierać na nią przemożnie kształtujący wpływ, gdy działa się tak niepozornie, że co najwyżej kiedy niekiedy jakichś paru nawiedzonych z tego tylko zostaje — ogólnie to co do tego tematu odsyłam do problemu pod tytułem "ewolucja memów" albo "warunki psychologiczne sukcesu jakichś teorii religijnych w skali masowej"). Co z tego fragmentu wynika? Że o niebie kosmologicznym to on oczywiście nie chce pisać wprost, a tylko w aluzjach, bo się boi; nawiązanie aluzyjne jest chyba do papiestwa; natomiast, co tutaj najciekawsze, pada też "Takoż JEGO »wolna wola« [...]" — a zatem(!!), wychodzi tu na jaw inspiracja informująca o przebiegu wstępnej rozmowy rekrutacyjnej(!): czyżby to od samego papieża, wspieranego przez uczelnię, pochodził pomysł, by nie tylko milczeć o niebie, ale wręcz pisać nawet trochę konkretnie o czym innym, o wolnej woli na przykład, że jej nie ma, proponujemy... (tylko broń Boże nie wyjaśniać dlaczego: "górą fizyka" — góra to się wiadomo z czym kojarzy, z wierchuszką, wyżynami politycznymi — tak np., a brzmi to sarkastycznie, zatytułowano fragment 335 w książce Wiedza radosna... raczej jest to zamierzona aluzja, bo cały ten rozdział, zaczynający się od Sanctus Januarius, czyli alegorycznie rzecz biorąc od "świętego początku", bo tyle to alegorycznie po łacinie znaczy, ma dużo aluzji do tej sprawy; również jego końcówka do niej nawiązuje, np. jest w 3 od końca fragmencie coś o umierającym Sokratesie, który, jak wiadomo, zjadł truciznę powodującą śmierć, po czym jest fragment na pocieszenie "Największy ciężar", że wszystko się powtarza od nowa, o życiu udanym, po czym na samym końcu rozdziału jest "Incipit tragoedia": "Zaczyna się tragedia"; z kolei fragment 287 w tymże rozdziale, zatytułowany "Rozkosz z ślepoty", ma rozstrzelonym drukiem — nie wiem, jak to było w oryginale, ale na pewno było jakieś wyróżnienie — właśnie temat "dokąd idę", fragment ten ma 2 zdania, drugie to: "Kocham nieznajomość przyszłości"... powtórzę, książkę można poczytać tu: http://web.archive.org/web/20090105110810/http://www.nietzsche.pl:80/WR/index6.html)... "Jego" ta wolna wola, to doradzanie to od papieża pochodzi... Oczywiście nie żeby to był bezwartościowy argument (znali go wszyscy oświeceniowcy i to w wersji z dylematem determinizmu, czyli przesądzonej tak, iż już nawet nie od teorii fizycznych temat zależy); w Antychryście chyba najsensowniej sformułowano go i przekuto na argument przeciwko religii (o ile ma się na myśli dylemat determinizmu i inne takie filozoficzne argumenty przeciwko wolności woli, a nie fizykę) we fragmencie 26 — tak, iż nawet ma on pewną moc przekonującą, mimo np. filozofii św. Tomasza bardzo wierzącej, że wszystko ma swą przyczynę, a i tak wręcz "kanonicznej" dla Kościoła katolickiego przez wiele wieków — po prostu wychodzi tam na to, że religia jest bez sensu, bo nie pod ten adres takie życzenia, nie ma w tym żadnego sensownego imperatywu, woli Bożej, zadania (co najwyżej to istota wszechmocna mogłaby tu coś poradzić)... (bo proszę połączyć tę kwestię "moralnego porządku świata" z tym, jak Nietzsche później neguje wolność woli tuż obok tego problemu i parę słów obok tego, jak mówi, że "nie ma już Boga, [a więc i] grzesznika, Zbawiciela"); tym niemniej oczywiście od takiego tylko wołania "nie ma wolnej woli, bo nie ma, »konieczność« (w domyśle wręcz: fizyka) to obaliła" przecież żaden katolik się na pewno nie nawróci, bo on właśnie ma dokładnie przeciwne zdanie, choć z 99 procentami prawd nauki co do zachowywania się materii się zgadza; a nawet samo tylko rzucenie haseł dylematu determinizmu (bez sprawy nieskończonej regresji i ogólnie bez przytaczania też innych argumentów, a są różne inne), rzucenie tu i ówdzie coś o przypadkowym czy, gorzej nawet, o "przypadku", też daje sporą szansę, że żadnego efektu w postaci nawrócenia bynajmniej nie przyniesie. Przecież ludzie żyją sakramentami, na bieżąco się rozliczają z Bogiem, mają rozbudowane tutaj życie emocjonalne i wewnętrzne itd., co tam jakiś drobiazg idący w przeciwną stronę i niedoformułowany ich obchodzi!... Strach potężny przed piekłem raz na zawsze i bez końca! Tego typu więc "bezpieczne" argumenty raz po raz można wyciągnąć, stosownie do osobistego upodobania. A zatem, podsumowując, ja widzę inicjacyjną rozmowę Nietzschego z kimś z uczelni, w trakcie której go wykreowano na filozofa, w sposób następujący (można by o tym nakręcić film) — dostrzegam takie oto wątki: (1) posłuchaj pan, jest taka sytuacja: papieżowi podobno podoba się pana nazwisko, pasuje też do języka polskiego, (2) mamy propozycję, żeby pan zaczął pisać książki filozoficzne o religii, takie kompletnie ją druzgocące i zrównujące z ziemią, zapewnimy panu, że znajdą się wydawcy chętni, żeby to drukować, (3) podstawowy problem z religią chrześcijańską jest taki, że nie ma najwyraźniej Boga w niebie, to jest problem czysto empiryczny, oni tam wszędzie w Biblii rozumieją niebo fizycznie, a nie metafizycznie, taka jest też 2000-letnia historia Kościoła, także przez ten problem to nawet papież chyba zwątpił, ale o tym wszystkim nie można pisać (rozumie pan, mogą być jakieś aluzje, jakieś mrugnięcia okiem, ale religia musi przeżyć pana książki) — bo jak nie, to pana zamkną w szpitalu psychiatrycznym (nie żartuję, tak słyszeliśmy od ministra), (4) można pisać np., że nie ma wolnej woli (dlatego, że fizyka to obala... bez takich spraw, że fatum, konieczność i przypadek, bez takich czysto logicznych argumentów), że świat jest zły, można o Darwinie wspomnieć jednym słówkiem gdzieś itd., tego typu ogólniki można rzucać, od których ludzie się raczej nie nawrócą tak masowo i religia to przeżyje, (5) pierwszą książkę niech pan nazwie "Narodziny tragedii z ducha..." jakiegoś tam, ducha muzyki czy jakichś bóstw czy co pan tam chce, muszą być narodziny tragedii i "z ducha", bo jest taki polski poeta powiązany z papieżem, który zrobił książkę podobnie zatytułowaną i ona wydana będzie dopiero w przyszłości, już pośmiertnie, jest generalnie jakiś skandal, że papież planuje przyszłe mordowanie ludzi w taki sposób, że rodzą się i wisi nad nimi już fatum śmierci konkretnego dnia. Oni tam zupełnie zwątpili m. in. właśnie przez to niebo, to jest zupełna kompromitacja; też przez tę wolność woli, przez tę całą historię, w której tak mało Boga, rozumie pan, to się wszystko samo by tak mogło zrobić [ten dodatek końcowy, to ja już nie wiem, czy podsunęli, ale bardzo możliwe; Nietzsche od najwcześniejszych książek, już od Niewczesnych rozważań, bardzo doceniał kwestię historyczności i uważał, że dopiero historyczność odróżnia człowieka od zwierzęcia i że jest wyrazem wyższej głębi i rozwoju intelektualnego]. Wreszcie także: (6) jeśli pan jest chętny, to będzie pan sławny przez stulecia, gwarantujemy. [Koniec niemalże cytatu. Powyższe rzeczy mamy po prostu niemalże poświadczone w twórczości Nietzschego, w różnych dziwnych jej fragmentach, które też wytykam w opisie XIX-wiecznych początków tej afery.] [edit: Rok przed zamknięciem wspomnianego filozofa (żyjącego w kraju protestanckim) papież wydał encyklikę pod tytułem "Libertas praestantissimum" o wolności, w której krytykował m. in. niekontrolowaną wolność słowa. Następowanie jednego roku po drugim niewątpliwie kojarzy się też z "następstwem" — relacją przyczyny i skutku. Z kolei w roku zamknięcia Nietzschego w wariatkowie urodził się Wacław Niżyński. Następnie jeszcze zmarł on miesiąc przed moimi urodzinami a ponadto zamordowano też jego kolegę, o czym jest na liście ofiar tej grupy. Data mych urodzin była wyznaczona już dawno, na pewno już ze 3 lata wcześniej, patrz wpis na forum o XIX-wiecznych początkach afery, do którego odnośnik jest w nagłówku bloga.]
Co do ww. rozdziału "Istota religijna" to zaczyna się on, ma wręcz o tym pierwsze słowa, od... pokazania, jak to pan Nietzsche nie jest bynajmniej materialistą... Pierwsze słowa są o czym? O ludzkiej "duszy"... Przecież symbolem, sztandarem i flagową ideą materializmu jest odrzucenie duszy (opieranie się — zamiast takich wewnętrznych świateł — na tym, co dostrzegalne zmysłami, ewentualnie zmysłami wspartymi narzędziami). A właśnie jakaś taka materialistyczna ta wiara żydowska była, nawet jeszcze wiara Kościoła...
Wróćmy tu jednak do tematu spisków politycznych i dorzućmy jedno jeszcze. Istnieją, jak to mi tu wynika, silne wskazówki, iż grupa snuła knowania co do przyszłego papieża z Polski (a może nawet planowała te różne daty związane z jego pontyfikatem oraz odzyskaniem niepodległości przez Polskę po... 123 latach, tak, iż w 100-lecie tego dnia odzyskania niepodległości dziwnym trafem była niedziela; a zatem, w takim razie, planowano by także — pierwotną intelektualnie względem daty odzyskania niepodległości i podyktowaną 1300-nym od końca dniem życia Jana Pawła II — datę 11. września 2001 r.) już pod koniec XVIII w., czyli wtedy, gdy lansowała Kanta, Słowackiego (p. lista doborów po nazwisku), a pewnie i takie anonimowe rozpowszechniające się wtedy u schyłku wieku książeczki ostrzegające przed masturbacją u dzieci i młodzieży. Bo Oświecenie i zajmowanie się głupotami, a nie cnotami i siłą woli, leżało im zapewne w takim razie na sercu, jak widać po tych 2 postaciach. Wracając do rzeczy: można tak podejrzewać, że to na tyle stare (ta koncepcja naszego papieża oraz, co się z tym może już z góry miało wiązać, daty 11. września i stąd 11. listopada), ze względu na datę naszej najsłynniejszej konstytucji, Konstytucji 3. maja, która przypada — również zgodnie z zasadą przesuwania 2 pól daty o tę samą liczbę — na czas jakże "dziwnym trafem" o 1 miesiąc i 1 dzień późniejszy od 2. kwietnia, czyli daty śmierci przyszłego papieża z Polski (i zarazem, co dużo później załatwiono: 2. kwietnia to też data uchwalenia nowej polskiej konstytucji, czyli tej obecnej). Wysnuwając koncepcję Konstytucji z 3. maja trzeba już było mieć na uwadze metodę przesuwania daty (oraz plan co do przyszłego Słowiańskiego Papieża), inaczej nie trafiłoby się po zastosowaniu prostego dobrze znanego w tej grupie przesunięcia w — podyktowaną liczbami 9666 (długość pontyfikatu, rok chrztu Polski, liczba Szatana 666) oraz wcześniejszą, no właśnie, o 2 lata i 2 miesiące od tej śmierci datą 2.2.2 × 3 = 666 (tzn., wyjaśnijmy, 222 00 3, czyli 2.2.2003, gdzie 00 to prawie jak pisana litera x, czyli dwa stykające się półkola) — datę 2. kwietnia jako dzień śmierci papieża z Polski, związaną też z jego wyborem w dniu 16.10.1978 r., który musiał w takim razie przypaść tego dnia (dalej z kolei z tym przyszłym papieżem z Polski, o którym pisał już Słowacki z, wybaczcie mi, grupy watykańskiej, p. lista doborów po nazwisku, wiąże się 11. września jako dzień 1300-ny od końca życia, przy czym dziwnym trafem bardzo ładną datą na odzyskanie niepodległości jest 11.11, a zatem data przesunięta o 2, mianowicie 2 miesiące; zaś w dodatku w 100-lecie tej daty w 1918 r. była niedziela; pamiętajmy też, odnośnie dwójek, że na 2 lata przed narodzinami F. Nietzschego jego ojciec został pastorem, po czym syn na cześć króla dostał imię Fryderyk — może więc w ogóle poczęto go wtedy na cześć króla?... w każdym razie pewnie metodę przekształcania daty poprzez przesunięcie o 2 już znano wtedy, w 1842-1844 r., więc czemu nie w 1791? niewiele to wcześniej, licząc już osobami papieży; ja bym obstawiał, że te fundamentalne daty co do przyszłości Polski i polskiego papieża ustawiono już, podobnie jak datę 11. września, najpóźniej w 1791 r.). Dodam tu jeszcze, że ta hipoteza o starości planu co do czasu trwania zaborów oraz dnia ich końca, dnia niepodległości, a także co do polskiego papieża, tj. teoria o tym, że plan ten sięga końca XVIII w., czyli właśnie czasów upadku Polski, potwierdza się w ustalonej najpóźniej w latach 90-tych XIX w. mojej dacie urodzenia, która jest zarazem datą urodzin Sandro Pertiniego. Jest to bowiem 25. września, a tymczasem 25. września miał też miejsce II rozbiór Polski, a mianowicie przez Prusy. Pamiętajmy przy tym, że Fryderyk Nietzsche był filozofem nawet nie tylko niemieckim, ale ściśle wręcz pruskim.
edit 2018-11-28: W roku rozbiorów (1772) w okrągłą datę rozpoczynającą drugie półrocze (1. lipca) w Gdańsku założono nową dzielnicę, o nazwie zresztą kojarzącej się z problemem nieba (w tym czasie w Warszawie pojawiały się pierwsze latarnie na ulicach, patrz Wikipedia) — ta dzielnica to "Nowy Port", inicjały NP (jak Niżyński Piotr; oczywiście porty to normalny temat na Pomorzu, ale takich przypadków jest więcej, np. wspomniany 11. września — związany przecież z planami co do polskiego papieża i świetnie wynikający z tych ustalonych na sztywno, w oparciu o liczbę 666, dat końcowych i z długości pontyfikatu równej koniecznie 9666 dni, jak rok chrztu Polski — to zarazem w kalendarzu 1 dzień przed rocznicą odsieczy wiedeńskiej... dziwnym trafem przypadła ona 1 dzień po tym 11. września... co zaś było "2 dni" po nim, tzn.: co było jeszcze dalszym następstwem? rozbiór Polski przed katolicką Austrię). Jak wiadomo, Thomas Paine — rewolucjonista francuski i amerykański, który tak śmiało pisał o Biblii, że prezentuje naiwne historie nie nadające się do tego, by je uważać za słowo Boże, bo tak osadzone w naiwnej astronomii — napisał swą książkę "The Age of Reason" później, bo dopiero w 1794 r. Wprawdzie chyba najsłuszniej jest tu twierdzić, iż ten Nowy Port to może nie był wprawdzie przypadek, ale był to drobiazg, do którego zaledwie później się zaczęto odwoływać; na tamtym etapie historii projekty co do przyszłości nie były jeszcze skrystalizowane, wiadomo było jedynie, że przyszłość to absolutyzm (sławili go wszyscy, bez względu na wyznawany odłam religii i włącznie nawet z filozofami Oświecenia). Toteż Thomas PaiNe (PN) został dobrany do swej roli jako kontynuacja świeżo zaczętego wątku i właśnie ze względu na Nowy Port (NP), kojarzący się z przystanią i miejscem spoczynku ("wiecznego odpoczynku"); a zatem, przenośnie, z "nowym niebem". Następnie Nietzsche i jego potencjalnie nawet pierwowzór, czyli projektowany Piotr ("następca św. Piotra") Niżyński ("Niczyński") — PN. Stąd więc w ogóle pewnie ta późniejsza idea opierania się na literach PN: ze sprawy roku 1772 czy raczej 1671 (bo to tak stara mogła być sprawa "filozofii niczego", zważywszy na trafność nazwiska artysty w zestawieniu ze światową sławą czołowego ówczesnego fizyka Huygensa i jego istotną do dziś rolą w nauce). Papiestwo przecież musiało się jakoś ustosunkować do ważnych spraw na arenie europejskiej polityki, np. do upadającego państwa polskiego, na co zanosiło się już od późnego XVII w. (może to dlatego malarzem fizyka Christiana Huygensa, który mierzył odległości ciał niebieskich we wszechświecie, "mierzył niebo", był w 1671 r. — czyli 200 lat przed ostatecznym upadkiem papieskiego Rzymu, kiedy to stał się on stolicą świeckiego królestwa, i 2 lata przed odsieczą wiedeńską — niejaki Netscher, pierwowzór późniejszego Nietzschego-filozofa, co zarazem z myślą chyba o Polakach daje zbitkę słowną "filozofia niczego"). Wiadomo oczywiście, że wszędzie w Europie była wtedy moda na absolutyzm oświecony, a papiestwo jeszcze w dodatku musiało się mierzyć z "zagrożeniami dla religii", także ze strony nauki i szerokich wolności społeczno-politycznych. Ponadto na nieprzychylność papiestwa wobec państwowości polskiej wskazuje też jego stanowisko w latach 90-tych XVIII w., idealnie zbieżne ze stanowiskiem zaborców (są to fakty historyczne). [Pius VI] "W 1795 potępił insurekcję kościuszkowską, a rok później zlikwidował warszawską nuncjaturę. Po trzecim rozbiorze Polski skierował do biskupa Ignacego Krasickiego 16 grudnia 1795 brewe, nakazując mu wpajać w naród polski »obowiązek wierności, posłuszeństwa i miłości panom i królom«" (Wikipedia). Dopięli swego?... Jak widzimy były wtedy w papiestwie takie antypolskie przekonania, zaś informacje ze strony www.bandycituska.com/ponazwisku.html pokazują też, że również król pruski był najwyraźniej pod pewnym wpływem papieża i jego życzeń (co jest na tym tle zupełną sensacją, faktem jak dotąd nieznanym — i mogłoby przeważyć szalę odpowiedzialności za rozbiory na rzecz wersji o winie papiestwa; o ile zrozumiałe i spodziewane było pewne uzależnienie władcy katolickiego cesarstwa austriackiego od papieża, o tyle w Prusach panował oczywiście protestantyzm). Nota bene papież od pierwszych awansów, proszę wybaczyć skrócenie nazwiska, Karola W. ("Wielkiego", Jana Pawła II), jak również papież od wybuchu I wojny światowej, też mieli na imię Pius i imię to jest też utrwalone w postaci Piłsudskiego. Wojna ta zaczęła się od "zamordowania jakiegoś katolika", tym razem, dla odmiany, przeciwnie: Austriaka. Role tym razem odwrócone, a na końcu triumfuje strona przeciwna. Absurdalność tej wojny, pęd ku niej ze wszystkich stron (zamiast naturalnego we wszystkich inteligentnych i racjonalnych systemach utrzymywania status quo co do swych celów, np. pokoju — z czym wiąże się też odporność na przypadek, na rzeczy jednostkowe), to dziwaczne nakręcanie się coraz większej afery zamiast jej właśnie minimalizowania i gaszenia — przypomina nam dzisiaj tylko tę słynną "wojnę z terrorem", zupełną analogię wybuchu I wojny światowej. Podobna irracjonalność.
Odnosząc się do znanej (powtarzanej w kręgach kościelnych, tj. na katolickich stronach www) plotki o tym, że jakoby Nietzsche pisał "Tako rzecze Zaratustra" (i pewnie późniejsze książki) w jakiejś "ekstazie", jak niesie wieść gminna, w specjalnym piekielnym jakimś stanie umysłu - co dzisiaj skojarzyć należy już najprędzej z przekazem podprogowym - trzeba tu stwierdzić, że nie jest pozbawiona uzasadnionych podstaw. W 1876 r. Bell (niewątpliwie człowiek dobrany po nazwisku, ang. "dzwonek" - a więc człowiek grupy watykańskiej) opatentował telefon, z myślą także o głuchoniemych, a pamiętamy, że papież Pius IX już w roku debiutu literackiego Nietzschego, czyli w roku 1872 (czyli w roku 30-lecia uczynienia jego ojca miejscowym pastorem przez króla Prus), opublikował encyklikę "Costretti nelle", w której pierwsze słowo kojarzy się czy to z kosteczkami słuchowymi, czy to z... kością ogólnie, a kość — z betonem ("twardy jak kość", materiał sztuczny kojarzący się z czymś co najmniej równie twardym), a drugie "nelle" oznacza po włosku "w". "W betonie" — tak więc można zrozumieć nazwę encykliki. Niewątpliwie nie byłoby żadnego problemu z zabetonowaniem słuchawki telefonu; jest to możliwe. Trzeba go tylko wynaleźć i dopracować. Papież może interesował się ówczesną fizyką i odkryciami co do elektromagnetyzmu, naturą dźwięku. Prototypy telefonu zresztą istniały jeszcze zanim opatentował go Bell, w szczególności Włoch Antonio Meucci, związany z Garibaldim (ważnym politykiem związanym z upadkiem Państwa Kościelnego i unifikacją Włoch w 200-lecie namalowania obrazu Netschera), zgłosił patent rok przed encykliką papieską; informacje na ten temat można znaleźć w angielskiej Wikipedii. Było więc w zasadzie tak, że wielu już umiało telefon skonstruować, ale nikt nie zawracał sobie głowy jakimś tam prawem i patentami, dla naukowców ważny był postęp nauki i własny w nią wkład i tyle; na tym polu zazwyczaj nie żąda się patentów. Bella natomiast wytypowano, by był symbolem wynalazku. Do tego jeszcze potrzebne było śledzenie osoby; z Nietzschem była taka sytuacja, że on jeździł po świecie, raz był w Prusach, raz we Włoszech (Turyn), raz w Szwajcarii (Bazylei) itd. Aby go śledzić, skorumpowano prawdopodobnie wszystkie agencje nieruchomości i hotele. Pierwszą poszlaką na to, że tak było już w czasach Nietzschego, jest już praktycznie ustalony fakt, iż tak było już w 1920 r., ponieważ moi pradziadkowie urodzili moją babcię w specjalnie dobranym dniu, jak dowodzi strona http://forum.nielegalnie.pl/viewtopic.php?f=14&t=6907 (pierwszy wpis w tym wątku na forum; polecam tamże listę w kolorze różowym oraz wcześniejsze wyjaśnienia). Nie stało za tym żadne oficjalne doradztwo, nikt w mojej rodzinie nic nie wie o jakimś "doradzaniu" pradziadkom (czyli dziadkom mej mamy), kiedy urodzić babcię (Lucynę Uzdowską z domu Mliczewską). Pomógł więc w tym w takim razie przekaz podprogowy, bo data była na pewno ustawiona; nie załatwi się tego na zasadzie "znaleźć człowieka o takiej dacie urodzenia", bo pasowało tu jeszcze jak ulał nazwisko (wiązało się z przyszłą datą zgonu córki tej mojej babci, czyli mojej mamy, oraz ze starą sprawą zamordowania Rafaela Santiego: urodził się i umarł w Wielki Piątek, zmarł w specyficznym dniu opartym o liczbę 69, do końca roku też 269 dni). Skoro babcia urodziła się w 1923 r. w Brodnicy (patrz tutaj akt zgonu), a pradziadkowie znaleźli sobie mieszkanie w tym mieście prawdopodobnie dzięki agencji nieruchomości, to tutaj musiała być już wtedy korupcja, inaczej nie udałby się przekaz podprogowy. Nie wszędzie przecież są warunki, raczej o to trudno. Co więcej, były być może i wcześniejsze przypadki (choć można je też próbować tłumaczyć normalną perswazją, przekonywaniem rodziców, by starali się urodzić dziecko określonego dnia): np. narodziny Sandro Pertiniego (ma nazwisko jak moje personalia i datę urodzenia praktycznie tę samą, 2 cyfry roku zamienić miejscami wystarczy) 25. września 1896 r. (jest to data pruskiego rozbioru Polski). To też były ustawione narodziny; może to dzięki wynalezionemu telefonowi oraz korupcji w agencjach nieruchomości. Jak widać, manipulowanie myślami to stara sztuczka Watykanu; państwo niby stracili, chyba z własnej woli, za to mają dużo potężniejsze imperium, no i wpływy. Ślady tematu korupcji można znaleźć w książkach Nietzschego. Te jego ładnym, dobrze się czytającym stylem pisane późniejsze książki mają często na początku jakąś aluzję (np. na początku Antychrysta jest aluzja do problemu nieba kosmologicznego i w szczególności listu św. Pawła do Tesaloniczan werset 4:17 — "słynny grecki nauczyciel", założyciel Kościoła w Grecji, w oryginale o Pindarze... chyba najbardziej charakterystyczny taki fragment w Biblii: "zostaniemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana i w ten sposób będziemy na zawsze z Panem"). Tymczasem słynna "Z genealogii moralności" zaczyna się być może też od aluzji, w tym także do świata naukowców. "Jesteśmy sobie nieznani, my poznający, my sami samym sobie; ma to słuszną przyczynę. Nie szukaliśmy siebie nigdy -- jakże stać się miało, byśmy się kiedyś znaleźli?" — temat wzajemnego szukania się i znajdywania niewątpliwie pasuje do tematu pośrednictwa w obrocie nieruchomościami. Pozwala ono też nie stracić człowieka z oczu, bo mógłby przecież gdzieś uciec i pisać już tylko "do poduszki", do wydania pośmiertnego. Kolejny ciekawy fragment: z żartobliwej autobiografii "Ecce Homo" [sic - może kupno nieruchomości?]: "Chceszże ich kupić? Wszyscy są przedajni. Lecz dużo płać! Dzwoń pełną kiesą! - inaczej ich wzmocnisz, umocnisz inaczej ich cnotę...". W tymże Ecce Homo w rozdziale "Dlaczego jestem tak światły" punkt 1 jest o odżywaniu, o różnej kuchni, o zmianach miejsca zamieszkania... Ciekawe tam jest też to: "Później, mniej więcej w połowie żywota, stawałem się oczywiście coraz surowszym przeciwnikiem [...]. Woda to czyni... [uwaga na marginesie: mego dziadka zabito chyba pompowaniem zatrutej wody z sąsiedztwa, za czasów Jana Pawła II, w r. 2004.] Wybieram miejscowości, gdzie ma się wszędzie sposobność czerpania z cieknących studni (Nicea, Turyn, Sils); szklanka bieży za mną niby pies. In vino veritas [itd.]" (istotnie, jest coś takiego, że twórczość ta mniej więcej od połowy, od około napisania Tako rzecze Zaratustra, które się jeszcze dosyć ciężko czyta, ale następne już "jak po maśle", styl ewoluował w stronę coraz gładszego, lżejszego w czytaniu i przepojonego trafnymi skrótowymi wypowiedziami, tak, iż czytelnik ma wrażenie, że jest za tym coś głębszego i faktycznie są to zawsze istotne uwagi celnie dotykające sedna różnych kluczowych problematów filozoficznych; Nietzsche stał się po Tako rzecze Zaratustra niejako mistrzem aluzji i zarazem gładkiego łatwego w czytaniu stylu i szybkiego kroku w pisaniu; jakby mu ktoś podpowiadał i go pogłębiał). "Cierpliwość pośladków — rzekłem to już raz — to właściwy grzech przeciwko Duchowi Świętemu" (tzn. przesiadywanie w jakimś lokalu). Co ciekawe, o tym, że "człowiek jest tym, co zje", mówiła też inna postać tej całej jak ja to nazywam grupy watykańskiej: Ludwig Feuerbach (od którego zaczęła się cała ta linia "ateizmu psychologizująco-historycznego", tzn. takiego, który wskazuje na rozwój idei i samą filozoficzną istotę rozwoju i stawania się, by ideę skompromitować, pokazać, że jako ludzki wytwór nie mogła być dziełem zewnętrznej inspiracji, chyba że non stop na każdym kroku były tu jakieś cuda; jakimś praojcem tych teorii rozwojowo-historycznych i psychologizujących był zapewne Vanini, pierwszy z europejskich protoewolucjonistów, wędrowny ksiądz spalony na stosie [na nim wzorował się może nieco JP2 w tych swoich wędrówkach; przecież Giulio Caesare Vanini, a tu Karol W., jak Wielki...], który też jako pierwszy opisywał świat jako wielką machinę rządzącą się po prostu tylko światowymi prawami przyrody — jest to jakiś fundament pod taki ateizm, łatwo już go stąd wyfilozofować). Zaraz za tym fragmentem (w tejże autobiografii Ecce Homo): "Zagadnieniu odżywiania się najbardziej pokrewnym jest zagadnienie miejsca i klimatu. Nie każdemu wolno mieszkać wszędzie; a kto ma wielkie rozwiązać zadania, które wszystkich jego wymagają sił, ma nawet w tym względzie wybór bardzo ciasny. Wpływ klimatyczny na przemianę materii, jej hamowanie i przyspieszanie sięga tak daleko, że chybienie miejsca i klimatu może kogoś nie tylko od jego odstręczyć zadania, lecz go w ogóle zadania pozbawić: nie dojrzy on go nigdy. Zwierzęcy vigor nie wzmoże się w nim nigdy na tyle, by osiągnąć ową w najwyższą duchowość przelewającą się wolność, kiedy dochodzi się do poznania: to mogę ja jedynie..." itd., dalej znowu: "Paryż, Prowansja, Florencja, Jerozolima, Ateny — nazwy te dowodzą czegoś: geniuszu warunkiem jest powietrze suche, niebo czyste, to znaczy szybka przemiana materii, możliwość ustawicznego wchłaniania wielkiej, nawet olbrzymiej ilości siły." itd. To jest właśnie o korupcji w agencjach nieruchomości oraz wykorzystaniu telefonu do sączenia przekazu podprogowego (podszeptującymi byli zapewne duchowni lub może profesorowie). Wreszcie: sam papież Franciszek wielokrotnie ostatnio mawiał, że "Kościół jest matką". Raz po raz na przestrzeni ostatnich paru lat (od jakiegoś może 2015 r.). Tymczasem przypominam taki oto fragment z Nietzschego (Ecce Homo, Dlaczego jestem tak mądry, pkt 1): "Szczęście mego istnienia, jego jedyność może, leży w jego fatalności: wyrażając to w formie zagadki, jako ojciec mój już umarłem; jako matka moja żyję jeszcze i starzeję się. To pochodzenie podwójne, niejako od najwyższego i najniższego szczebla u drabiny życia (...) jeśli co, to to wyjaśnia ową bezstronność w stosunku do zbiorowego problematu życia, ów brak uprzedzenia, który mnie może odznacza. Posiadam (...) węch czulszy niż jakikolwiek posiadał człowiek". Kolejny fragment z Ecce Homo: "W kilka tygodni potem, leżałem w Genui chory. Potem nastąpiła osmętna wiosna w Rzymie [może to o człowieku grupy watykańskiej, Kancie], gdzie znosiłem życie — nie było to łatwym. W gruncie [rzeczy] mierziło mnie nadmiernie to dla twórcy Zaratustry najnieprzystojniejsze miejsce na ziemi, któregom nie obrał dobrowolnie; starałem się uciec, dostać się do Aquili [kojarzy się to też ze św. Tomaszem z Akwinu i jego filozofią wyznającą, że wszystko ma swą przyczynę], pojęcia przeciwnego do Rzymu, założonej z wrogości do Rzymu (...). Lecz fatum ciążyło nad tym wszystkim: musiałem wrócić. Ostatecznie zadowoliła mnie piazza Barberini, kiedy mnie znużyło staranie się o okolicę antychrystową. Lękam się też, czym też pewnego razu, by zejść jak najbardziej brzydkim woniom z drogi, nie dowiadywał się nawet w palazzo Quirinale o cichy pokój dla filozofa. [itd., dalej o swej twórczości] [...] Ciało jest natchnione: pozostawmy duszę w spokoju... Można mnie było często widzieć tańczącego [itd.]". Dodajmy tu jeszcze na końcu, znowuż odnosząc się do tej książki, że w podzielonej na 4 krótkie sekcje Przedmowie do Ecce Homo Nietzsche chwaląc swe książki zaczął od takiego oto cytatu: "Najcichsze to są słowa, co burzę przynoszą, myśli, co na stopach gołębich przychodzą, kierują światem" (Tako rzecze Zaratustra, koniec II części). Nietzsche mógł po prostu mieć czasem pewne dziwne przeżycia związane ze stosowaniem wobec niego przekazu podprogowego, np. jakieś zadyszki (spikerzy potrafią coś takiego wywołać), podobno kiedyś miał jakieś załamanie na ulicach Turynu widząc jakiegoś człowieka bijącego konia, może próbowano wobec niego robić "demonstracje Boga". Podsumowując, prawdopodobnie różne zbieżności i poszlaki wskazujące na kontakty z papiestwem w literaturze Nietzschego, które ja dostrzegam, niejako prześwity z grupy watykańskiej (dla przykładu: sam Nietzsche zmarł, zapewne zamordowany, 25 sierpnia 1900 r., tj. na równo miesiąc przed rocznicą mych przyszłych urodzin i zarazem urodzin Włocha PERTI-NI, żyjącego już wtedy od kilku lat przyszłego prezydenta tego kraju; później też siostra Faustyna urodziła się także 25 sierpnia), mam tu na myśli takie przecieki, jak np. w Tako rzecze Zaratustra odnośnie sprawy Wacława Niżyńskiego (ur. w 1889, roku przyjęcia Nietzschego do psychiatryka) i Izadory Duncan (dot. zamordowania mej babci), planowano też mych przodków i ich mordowanie w związku z tym tańcem JUŻ WTEDY: cytat: "Uwierzyłbym tylko w boga, który by tańczyć potrafił" (temat tańca; właśnie były zakulisowe przekręty i spiski w tej grupie), pojawiły się pod wpływem przekazu podprogowego — podszeptywania od sąsiada, za pośrednictwem zabetonowanej słuchawki telefonu, podobnie też potencjalnie tamte cytaty o nieruchomościach i pośrednictwie w obrocie. Jednakże rozmowa wstępna poprzedzająca sam początek pisania i stworzenie Narodzin tragedii oraz samą świadomość tego, że nie wolno pisać o problemie nieba kosmologicznego, bo grozi szpital psychiatryczny, moim zdaniem MIAŁA MIEJSCE, moim zdaniem porozmawiano z nim o tym i nie sposób racjonalnie uniknąć takiej konkluzji, gdyż przecież nawet jeśli w roku 1872 był debiut Nietzschego, to nie przeprowadził się on chyba dokładnie w tym roku gdzieś indziej, do jakiegoś mieszkania nowego, a ileś lat wcześniej na pewno nie było jeszcze takiej korupcji wszędzie dookoła, bo w ogóle wynalazek telefonu był w zupełnych powijakach i jeszcze nie skonstruowano tego w rzeczywistości. A co dopiero poustawiać wszystko politycznie, wyremontować budynki itd. Dlatego też zapewne były jakieś wstępne uzgodnienia, ale z czasem zrobiły się też podszepty podprogowe. Muszę tu zresztą Państwu przyznać, że ja sam znam doskonale efekt "mieszkania, które zbrzydło, które staje się nie do zniesienia". Staje się tak pod wpływem narastającego przekazu podprogowego. Przekazu tego wprawdzie nie słychać wcale, ale umysł zaczyna się męczyć, przestaje być swobodny, wyluzowany, samodzielny, zaczyna działać na podwyższonych obrotach i mieć stłumione własne zadania i zainteresowania; zamiast tego jest wsłuchiwanie się. Miałem coś takiego w swym życiu: w latach zwłaszcza ok. 2010-2011 pomieszkiwałem trochę w jakimś mieszkaniu, po czym zaczynał mi umysł działać na podwyższonych obrotach i już niezbyt mi było miło w takim mieszkaniu. Chętnie też spoglądałem w stronę szukania innych. Przekaz podprogowy po prostu męczy.